niedziela, 3 marca 2013

Odsyłacze są jak obietnice

Wyobraź sobie, że przeglądasz nowe wpisy na Twitterze lub komentarze na Facebooku. Zwracasz uwagę na pilną informację o skandalicznej wypowiedzi ważnej publicznej osoby. Z ciekawości klikasz... i przekonujesz się, że ta wypowiedź nie była wcale gorsząca.

Albo klikasz w odsyłacz do firmowej podstrony "O nas" i trafiasz na długi i nudny opis tego, czym zajmuje się firma. Albo wpisujesz w wyszukiwarce Google trzy hasła, klikasz w najlepszy wynik i trafiasz na stronę, która nie ma nic wspólnego z wpisanymi słowami kluczowymi. Albo klikasz na ekranie telefonu komórkowego w odsyłacz "Czytaj więcej..." i widzisz jak zaczyna automatycznie pobierać plik PDF... jakieś 20 MB... bardzo powoli... poważnie uszczuplając Twój miesięczny limit transferu danych.

Doświadczyłeś czegoś podobnego? Też Cię to irytuje?

W każdym przypadku nie chodzi tylko o stracony czas, rozczarowanie wynikiem poszukiwań w Internecie czy pobranie niepotrzebnych danych online. Dużo gorsze jest poczucie bycia oszukanym i wykorzystanym.

Odsyłacz jak słowo honoru

Każdy link nie jest tylko niewinnym kodem HTML czy adresem URL. Odsyłacz to przede wszystkim obietnica: "Jeśli klikniesz tutaj, będziesz miał to i to."

Odsyłacz na Twitterze lub Facebooku jest rozumiany jako obietnica, że znajdziesz tam coś wartościowego – i dlatego dobrze jest się tym podzielić i przeczytać.

Niedotrzymanie tej obietnicy prowadzi do utraty zaufania u czytelników.

Oto 5 sposobów zepsucia sobie reputacji:

1. Rozczarowanie. Link nawigacyjny prowadzi do podstrony "Strona w budowie!"

2. Przykre zaskoczenie. Odsyłacze prowadzą – bez ostrzeżenia – do obszernych plików tekstowych, prezentacji PowerPointa lub dokumentów PDF.

3. Krzykliwa reklama. Zapewnienia, że to, co czytelnik znajdzie po kliknięciu odsyłacza jest o wiele bardziej interesujące, kontrowersyjne, praktyczne i zabawne... niż jest w rzeczywistości.

4. Blokada. Linki do zasobów niedostępnych dla większości czytelników, na przykład płatne treści w gazetach online lub serwisy wymagające rejestracji użytkowników.

5. Oszustwo. Cyniczne kłamstwo o tym, co kryje się pod odsyłaczem.

Wynik? Coraz więcej zdenerwowanych i zawiedzionych użytkowników.

Budowanie reputacji dzięki odsyłaczom

Kiedy ktoś klikając w odsyłacz otrzymuje to, czego oczekiwał, czuje, że jest poważnie traktowany – tak powstaje zaufanie, bez którego trudno wyobrazić sobie tworzenie prawdziwych relacji, będących podstawą komunikacji w mediach społecznościowych.

Oto 5 sposobów budowania zaufania dzięki odsyłaczom:

1. Otwarte drzwi. Unikaj linkowania do treści płatnych lub witryn żądających rejestracji przed udostępnieniem treści.

2. Uczciwe ostrzeżenie. Informuj jeśli odsyłacz prowadzi do treści innych niż strona WWW lub zdjęcie. Podaj w opisie rodzaj pliku i jego wielkość, na przykład "Jak Cię widzą, tak Cię piszą – Krótki audyt wizerunku" [pdf, 483 KB].

3. Aktywne (działające) odsyłacze. Internet jest żywą siecią – podobno nic w niej nie ginie, ale linki czasem przestają działać. Sprawdzaj od czasu do czasu czy wszystkie odsyłacze na Twojej stronie działają.

4. Szczery podziw. Naprawdę uważasz, że warto udostępnić ten link, bo jest wyjątkowy? Super. Promowanie przeciętnych treści jako wyjątkowych psuje opinię.

5. Należyta staranność. Udostępnianie cudzych treści i odsyłaczy na Twitterze i Facebooku jest dziecinnie proste. Sprawdzaj każdy odsyłacz zanim go przekażesz innym użytkownikom. To, że komuś się wcześniej spodobał nie znaczy, że też zechcesz go udostępnić.

Konkluzja

Dzielenie się odsyłaczami może przynieść wiele korzyści – Tobie i Twoim znajomym. Pamiętaj jednak, że wszystko co udostępniasz online buduje Twoją reputację – lepszą lub gorszą.

2 komentarze:

  1. No własnie... Wciaż fascynuje mnie masowe share'owanie np. na mikroblogach, linków innych osób... Potem włazisz i czytasz kolejnych 20 wpisów na twitterze z tym samym linkiem, czy tematem i linkowaniem do różnorakich stron. Zachodzę w głowę - po co? "Donoszę, że jest coś ciekawego"? No dobrze, ale czy celem własnej komunikacji nie jest aby informowanie o swoich sprawach, a nie beznamiętne share'owanie? Od tego mam RSS'y, powiadomienia, czy codzienne prasówki, nie potrzebuję zalanych tą samą treścią twotterów, blipów i facebooków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz.

    Profil na Blipie, Twitterze czy Facebooku nie powinien przypominać monotematycznej tablicy reklamowej. Im więcej tam różnych autorów, tym jest ciekawszy. Gazeta pisana przez jednego - nawet genialnego - dziennikarza nie zdobyłaby wielu czytelników.

    Nie widzę nic złego w udostępnianiu cudzych treści. Irytuje mnie natomiast publikacja linków do starych (nieaktualnych) materiałów i treści o ograniczonym dostępie (gazety coraz częściej wprowadzają opłaty za dostęp do najciekawszych tekstów).

    Wszystko zależy od strategii komunikacji. Na Blipie publikuję tylko własne treści (http://mediagapa.blip.pl), na Twitterze dodaję materiały prasowe (http://twitter.com/mediagapa) lub mieszam je z zawartością firmowej witryny WWW (http://twitter.com/pressencepr).

    OdpowiedzUsuń