Serwisy społecznościowe wchodzą do głównego nurtu mediów.
Wiem, bo moja sąsiadka, która zapisała się na lekcje jogi, umówiła się z koleżankami wymieniać na Twitterze wszystkie wiadomości, uwagi i plotki o kursie. Pół roku temu żadna z tych pań nie miała pojęcia o istnieniu Twittera.
Nie twierdzę, że Twitter jest w medialnej czołówce. Na przykład, w wigilię balu sylwestrowego próbowałem wytłumaczyć mojemu dentyście, który miesiąc wcześniej założył pierwsze w życiu konto e-mail, jak działa i do czego służy Twitter. Jego reakcja: "O co ludziom w tym wszystkim chodzi?"
Dodam, że mój dentysta dostał na Gwiazdkę najnowszy model iPhone'a. Założę się, że niebawem będzie miał profil na Twitterze i Facebooku.
Media społecznościowe zdobywają coraz więcej zwolenników i użytkowników. Fakt. Warto pamiętać o nowych zagrożeniach jakie niesie ze sobą informowanie w Internecie o tym co myślimy, co robimy, jak się czujemy – stała obecność online, częste aktualizacje profili i coraz większa transparentność naszego prywatnego życia wiąże się z pewnym ryzykiem – ryzykiem na własne życzenie.
Dwa incydenty na przełomie starego i nowego roku pokazały jak media społecznościowe zmieniają nasze życie.
Przygoda pierwsza
Na przyjęciu sylwestrowym wszyscy z wyjątkiem jednej osoby śpiewali, tańczyli, jedli i pili do woli. Młoda osóbka z cyfrowym aparatem w dłoni co chwilę powtarzała: "Jest super! Musimy mieć z tego zdjęcia na Facebooku. Ustawiamy się do zdjęcia. Szybciutko!" Wyłączała muzykę i ustawiała nas do zdjęcia, które potem przesyłała na Facebooka.
Nie zauważyłem, żeby wdała się z kimś w dłuższą pogawędkę, nie pamiętam, żeby tańczyła lub jadła, bo przez cały czas siedziała przy komputerze. Po pojawieniu się zdjęć na Facebooku ktoś oglądający je w Internecie dodawał do nich komentarze, ona na nie odpowiadała, dołączała kolejne zdjęcia – znowu nowe komentarze i nowe zdjęcia... wirtualne błędne koło.
Dlaczego nie została w domu? W domowym zaciszu (impreza była głośna!) miałaby więcej przyjemności z sylwestrowej nocy, bo o tym, że jej myśli i emocje były daleko od nas, nie mam najmniejszej wątpliwości.
Jest jeszcze jeden problem wywołany jej obsesją Facebookiem: nie chciałem, żeby moje zdjęcia z tamtej nocy pojawiły się w Internecie! Powiem jasno: nie wszystkie miny były najmądrzejsze i nie wszystkie taneczne pozycje nadawały się do uwiecznienia i upowszechnienia. Ostatnie godziny starego roku chciałem spędzić tylko z najbliższymi przyjaciółmi – nie chciałem, żeby świat wiedział gdzie byłem i co robiłem tamtej nocy. Nie potrzebowałem alibi Facebooka.
Problem także w tym, że osoba zajmująca się robieniem zdjęć i umieszczaniem ich na Facebooku, nie miała czasu cieszyć się zabawą. Całą noc biegała za nami z aparatem (nie zawsze udało jej się utrwalić najciekawsze momenty) i natychmiast wrzucała swoje cyfrowe trofea na Facebooka.
Przygoda druga
W pierwszym dniu Nowego Roku wybraliśmy się na lodowisko. Lekki mróz, świeże powietrze i ruchy wymagające koordynacji całego ciała bardzo były nam potrzebne. Bawiliśmy się świetnie, z wyjątkiem jednej osoby, która nie mogła oderwać się od telefonu komórkowego – non-stop coś pisała na klawiaturze.
"Co robisz?" zapytałem.
"Twituję o imprezie na ślizgawce," powiedziała.
"Dlaczego?" zapytałem. "Nudzisz się?"
"Nie," odpowiedziała. "Jest super."
Jasne! Prawdopodobnie napisała coś takiego: "Rewelacyjnie bawię się na lodowisku. Super czad!"
Gdyby rzeczywiście znakomicie się czuła czy wysyłałaby informacje o tym na Twittera? Zamiast cieszyć się chwilą chciała powiedzieć o tym momencie całemu światu (lub swoim 19 fanom).
Na Twitterze i Facebooku gęsto od podobnych wpisów. Wyglądają na przykład tak:
"Jemy z Anią i Piotrem przepyszny obiad w modnej restauracji na krakowskim rynku. W życiu nie widziałam tak ogromnego schabowego! Gdzie ja go zmieszczę?"
Albo...
"Piętnasty raz oglądam w telewizji Misia. Pękam ze śmiechu. Rewelka."
Albo...
"Zjeżdżam teraz na nartach z bardzo stromej góry. Cudowna okolica. Urocze krajobrazy. Herbatka z prądem kopie jak trzeba!" To akurat wymyśliłem, ale wiadomo o co chodzi.
Zamiast przygody trzeciej
Kiedy naprawdę zajadasz się smakowitym schaboszczakiem, dlaczego uważasz, że świat umrze z głodu jeżeli się o tym nie dowie? Czy przed nastaniem ery Twittera odszedłbyś od biesiadnego stołu, żeby zadzwonić do dalekiego krewnego z wiadomością jak wyśmienicie się bawisz?
Kiedy oglądasz ciekawy film, ciesz się filmem! Na Twitterze możesz o tym powiedzieć po napisach końcowych.
Kiedy pędzisz na nartach z ogromną prędkością ze szczytu Gubałówki, naciesz się jazdą! Taka chwila może się już nie powtórzyć. Zdjęcie na Facebooku zrób w kolejce do wyciągu.
Ten owczy pęd za błyskawicznym informowaniem online o najdrobniejszych szczegółach prywatnego życia trochę mnie przeraża.
A ponieważ serwisy społecznościowe (na przykład, Facebook, Twitter, Blip) szybko stają się mediami masowymi i urządzenia mobilne coraz sprawniej ułatwiają dzielenie się informacjami, sprawy mogą tylko się pogorszyć.
Każdy kryzys online zaczyna się lokalnie. Nie każdy kończy się globalnie. Tel. 77 441 40 14.
poniedziałek, 3 stycznia 2011
Ciemna strona serwisów społecznościowych
Kategorie:
facebook,
social media,
twitter
Ekspert zarządzania komunikacją kryzysową, konsultant public relations, trener medialny. Autor ponad 1,700 artykułów o PR, zarządzaniu ryzykiem i kryzysem, strategicznej komunikacji kryzysowej, komunikacji online, relacjach z mediami, wystąpieniach publicznych i pisaniu informacji prasowych. W poprzednim życiu poławiacz pereł. Nie lubi miejsca w samolocie daleko od wyjścia. Ulubiona książka: właśnie ją czyta :-)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz